Spotkanie naznaczone pechem (no, może peszkiem). Najpierw Danielowi wyskoczyły nagłe zajęcia. Spóźni się, ale dojedzie. Potem gitarze puściła śruba w gryfie i struny zaczęły brzęczeć. Miało być bez prądu. Akustyk do odstrzału. Maks przeprosił się z elektrykiem, klasyk zbyt delikatny. W końcu tuż przed osiemnastą stwierdzamy brak kwitów w naszym wyposażeniu scenicznym. Szybki powrót do domu po braki. Dobrze, że fotoradar na moście wyłączony… a może nie? To się jeszcze okaże. Wracamy z papierami do Gok-u. Tu już spora grupka wielbicieli liryki. Nie ma czasu na porządny soundcheck. Mikrofony trochę huczą. Coś dudni w głośniku… mogłem jeszcze pokręcić gałkami. Na szczęście nie ma też czasu na narzekania. Poleciało. Pojawiło się nieoczekiwane dodatkowe wsparcie składu, nie tylko ze strony Panów z akademii teatralnej, organizatorów, ale przede wszystkim pod postacią wielu znajomych i przyjaznych twarzy wśród gości na sali. Pech odfrunął. Zawsze odfruwa pod naporem dobrych wibracji.