Raport zdać trzeba. Dopisał Bielsk cateringowo, organizacyjnie i kondycyjnie (jako-tako). Frekwencja zawiodła po części z powodu grypy zbierającej ostatnio w Bielsku żniwo, a może to przez Święto Kobiet… Liczy się jednak jakość, a nie ilość. A było kilka ważnych dla mnie osób. Np. cała rodzina Zapałkowskich, Cezar, Jaro, Wiesław, kolega poeta – Andrzej i jeszcze kilka osób. Nawet jedna pani aż z Gorzowa Wielkopolskiego. W muzeum ciekawa sceneria, bo poezje odbyły się wśród eksponatów wystawy ludowych instrumentów muzycznych (stuletnie skrzypki, dudy smalone, kozły i bębeny). Poleciało jak zwykle bez scenariusza i na żywioł – autentycznie i szczerze, bo co tu czarować i mamić, same słowa są wystarczająco niełatwe. Piosenki, wiersze, gadka-szmatka, odpowiedzi na trudne pytania, herbata, kawa. Serce na talerzu – do obsługi nożem i widelcem, albo całą garścią – nikomu nie żałuję, daję z siebie wszystko na miarę kondycji, niezależnie ile osób nawiedza… Dziękuję ratuszowej ekipie (Kasi, Jerzemu, Ali) za przygotowanie, umożliwienie, wibracje; Żukowi za kateringi i krótki wjazd; Danielowi i Maksowi za full-serwis, a wszystkim na sali za aktywną obecność.
O i tak to. Jak dostanę ruchome ujęcia z soniacza, to jeszcze jakieś teledysko pokażę, może Ocean Słów?