(fragmenty obszerne, usunąłem tylko te wypowiedzi, które powielają się z treściami zawartymi na stronie)
z Kordianem Michalskim, autorem wystawy „ Skrzydła po Przeszczepie”, rozmawia Teresa Modzelewska
- Jakie były początki twojej twórczości? Od dziecka przejawiałeś zdolności plastyczne, muzyczne, inne? Czy wpływ miało późniejsze życie, wykształcenie, spotkani ludzie, koncerty (bo chyba najpierw była muzyka?)
Zawsze najważniejsi są ludzie. Od początku. I nic się samo nie dzieje. Każdy ma jakąś zdolność, talent – po rodzicach, czy od Boga. Ważne, żeby tego nie zdusić w sobie a pielęgnować. W tym pomagają ludzie i z myślą o nich działam. Tworzenie czegokolwiek dla samego siebie jest pozbawione sensu. Trzeba się dzielić. Jeśli w spotkaniu autor–odbiorca coś zaiskrzy, bo nadają na tych samych falach, bo zbiegły się jakieś emocje, myśli, przeżycia – to znaczy, że „zadziałało”. Zamiłowanie czy dryg do rysowania, to pewnie u mnie sprawa dziedziczna, po ojcu, który zresztą również katował nas w dzieciństwie swoją ulubioną muzyką (od Presleya po Purpli i Zeppelinów). Od kiedy pamiętam niszczyłem całe tony papieru swoimi bazgrołami. Pierwszy, taki bardzo realistyczny, rysunek to był portret taty jako Jody Schecktera, coś w rodzaju plakatu z bolidem F1, kaskiem, logami sponsorów… Narysowałem to długopisem chyba w trzeciej klasie.
- Jakie prace prezentujesz na wystawie 'Skrzydła po Przeszczepie’? Jaką techniką wykonane?
„Skrzydła…” to ponad 30 prac czarno-białych (rysunki różnymi technikami w formatach zbliżonych do A4) i sporych rozmiarów tryptyk „Nie Możemy Nic Z Tym Zrobić” (akryl na płótnie). Tematyka prac krąży wokół moich przeżyć ostatnich trzech lat (walka ze szpiczakiem, póki co, wygrana) i może być pretekstem (choć wcale nie musi) do dyskusji, rozmów na temat postaw wobec choroby nowotworowej.
- Dla jakiego odbiorcy są one przeznaczone?
Dla każdego, kto zechce spróbować zrozumieć…
- Jaki rodzaj sztuki uprawiasz? Ja mam wrażenie, że to sztuka użytkowa ( plakaty, komiks, logotyp), która przekracza granicę i staje się czymś więcej. Gdzieś napisałeś, że to sztuka pokojowa.
Nie zastanawiałem się nad rodzajami uprawianej sztuki. Wolę określić swoje prace raczej jako „dzieła na sztuki” – coś bardziej przyziemnego, policzalnego. To jest rzemiosło. I nie mam zamiaru tu kokietować, współcześnie sztuką może być wszystko. A sama „Sztuka jest skarpetką kulawego” (Kobranocka). Tak, to sztuka „pokojowa”, ale okupiona krwawą ofiarą: „Wszyscy walczą o pokój, aż się leje krew” (Dezerter)
- Co jest inspiracją do tworzenia?
„Największe dzieła rodzą się w bólu.” Ból inspiruje, czasem ból fizyczny, albo jakaś krzywda. I drugi biegun: „radosna ekstaza” np. miłość. Muzy miewają różne humory.
- Kto jest pierwszym odbiorcą, recenzentem Twoich prac?
Ten kto pierwszy zobaczy i się wypowie. Czasem najbliżsi, a czasem jakiś „lubito!” z Facebooka.
- Wymień ważne, wg Ciebie, prace, które może wymagały dużo trudu, albo przyszły zupełnie lekko, ale dały Ci dużo satysfakcji?
Nie ma ważnych i ważniejszych prac. Bardziej liczy się dla mnie radość w momencie tworzenia. Nie przywiązuję się do swoich wytworów. Jeśli „chcą” żyć własnym życiem, to niech tak będzie i szczęścia na nowej drodze… Chociaż ostatnio miałem prawdziwą twórczą furię – 15 „mazideł” w dwa dni, to było ważne. Ale same obrazki nie są już takie. Jak wspomniałem, ważny dla mnie jest sam proces. Podniecanie się własnym „wyrobem” to narcyzm i onanizm, szkoda czasu na takie rzeczy. Za to dzieła prawdziwych gigantów… o te, mi robią! I byłoby dobrze, gdyby moje prace też chociaż trochę paru osobom cokolwiek…
- Czy masz takie, które tworzysz do szuflady?
Nie ma takich prac i nie ma takiej szuflady.
- Jak określiłbyś siebie jako twórcę?
Choćbym się wytężał, prężył, miotał i pocił – tu, niestety, jest się takim, jakim cię widzą inni. To chyba zresztą tak jest zawsze i wszędzie. A moje określanie siebie niewiele znaczy i pewnie umrze razem ze mną.
Dziękuję za rozmowę.